WYDARZENIA
 Bezpłatne webinaryKonferencje, szkolenia, warsztaty

Poniższy tekst zdecydowałem się przesłać do Fundacji Science Watch mając na uwadze zaangażowanie tej organizacji w walkę z nieprawidłowościami w polskiej nauce. Pragnę przedstawić swój w miarę całościowy pogląd na sposób w jaki funkcjonują w systemie polskiej nauki pracownicy naukowo dydaktyczni.

Zdecydowałem się przedstawić swoje opinie w sposób anonimowy. Powód jest dość prosty. Postrzegane przeze mnie patologie obejmują utrudnianie pracy i rozwoju osób mających odmienne od innych poglądy. Mniejsza o mnie, chodzi o to aby ewentualne reperkusje nie dotknęły osób, z którymi współpracuję w różnych formach i gremiach.

Wstęp uzupełnię wątkiem pozornie tylko mało związanym z omawianymi zagadnieniami. Otóż w pruskiej armii „żołnierz miał się bardziej bać swojego dowódcy niż wroga” [https://www.projektpulsar.pl/opinie/2179974,1,pruski-dryl-czyli-lepiej-tracic-ludzi-niz-kontrole-nad-nimi.read]. Związek tej myśli z poniższym tekstem postaram się wskazać.

Mam przy tym nadzieję, że pisząc te słowa znajduję się w błędzie, z którego chętnie dam się wyprowadzić. Nie mam na myśli jakichkolwiek konkretnych osób i nie chcę też kogokolwiek obrazić. Chcę po prostu zabrać głos w dyskusji i dać się wyprowadzić za rączkę z mojego postrzegania rzeczywistości.

I. Kogo uczymy czyli o studentach

Narzekania starych na młodych sięgają starożytności i nie stanowią niczego nowego. Warto jednak przyjrzeć się powodom aktualnych narzekań wykładowców na studentów aby zrozumieć choć niektóre bolączki polskiego [czy tylko ?] szkolnictwa wyższego [czy tylko?].

Po pierwsze borykamy się ze spustoszeniem jakie czyni w umysłach ludzi, począwszy od dzieciństwa, wszechobecna komputeryzacja i informatyzacja. Młody człowiek potrafi bezbłędnie używać smartfona czy laptopa, ale co z tego wynika ? Wszystkie gadżety, sieci i tak dalej służą wymianie prostych informacji, zdjęć czy emocji. No może jeszcze działaniom akademickim typu Ctrl C + Ctrl V i  licencjat będę miał. Traktowanie Internetu jako źródła wiedzy, chociażby poprzez korzystanie z bibliotek on-line, to już wiedza tajemna. Podobnie rzecz się ma z umiejętnością zwykłego myślenia, którego kliknięcie lub najechanie kursorem nie zastąpi. Trudno nawet młodych ludzi o to obwiniać skoro cały świat idzie w tą [czy prawidłową ?] stronę i dydaktycy też niedługo będą zastąpieni przez samouczącą się sztuczną inteligencję.

Po drugie uczelnie, państwowe i prywatne, stoją w obliczu konieczności jak największego naboru studentów. Powody są oczywiście finansowe i praktycznie każdy, kto tego pragnie może podjąć studia. Między bajki można włożyć koncepcję jednolitej matury i doboru kandydatów na studia według jej wyników. W tym miejscu należałoby rozszerzyć rozważania o jakość szkolnictwa na poziomie podstawowym i średnim.

Powyższe uwagi nie są skierowane przeciwko młodym ludziom podejmującym studia. Oni są wychowankami takiego a nie innego systemu edukacji, co więcej, stylu życia. Krytyczne uwagi nie dotyczą wszystkich z nich ale wszyscy są wtłoczeni w pewien system studiów, o którym chcę pisać w dalszej części.

II. Jak uczymy czyli o wykładowcach i studentach

Próba odpowiedzi na tak postawione zagadnienie wiąże się z pytaniem, tylko częściowo retorycznym, które brzmi: czy w ogóle uczymy czy tylko realizujemy coraz bardziej rozbudowane kryteria nauczania i oceny  ich wyników? Kryteria te przyjmują postać coraz bardziej zagmatwanych, niejasnych i stanowiących cel sam w sobie w postaci takich wytycznych jak Krajowe Ramy Kwalifikacyjne [razem z ich mutacjami], sylwetka absolwenta, karta przedmiotu, itp. Tutaj można po raz pierwszy odnieść się do metafory ze wstępu i stwierdzić, że współczesny wykładowca bardziej boi się zarzutu formalnego niedopełnienia przepisów niż nieprzekazania wiedzy.

Omawiane zarzuty dotyczą także sposobu sprawdzania wiedzy, który wynika z wyżej wymienionych kryteriów i częściej niż trzeba przyjmuje formę udzielania odpowiedzi w testach wyboru, często pozwalających szczęśliwie zgadnąć prawidłową odpowiedź niż przemyśleć istotę zagadnienia.

Dodajmy do tego wymagane przez pracodawców wątpliwe w skuteczności formy przekazywania wiedzy, obecne już przed przejściem na on-line w czasie COVIDu a jedynie przez ten proces spotęgowane. Pamiętajmy także, że nauczanie on-line oszczędza prąd, zużycie wody, środków chemicznych przez uczelnię zręcznie przerzucając koszty na wykładowców i studentów. Na ale przecież nie musisz wychodzić z domu.

Pojawia się refleksja, że wiele lat temu wykładowca przychodzący na wykład miał ze sobą wiedzę zawartą w jego głowie, notatkach, czasami książkach, z których brał cytaty. Rola studentów, którzy pofatygowali się na wykład polegała na wysłuchaniu i usystematyzowaniu wiedzy, przede wszystkim poprzez sporządzanie notatek. Następował więc proces myślowy polegający na przyswojeniu, zrozumieniu, systematyzacji wiedzy i wstępnym jej utrwaleniu. Oczywiście system ten obciążał studenta, który po to rozpoczynał studia aby w tym procesie uczestniczyć.

Tendencja / przymus [niepotrzebne skreślić] do tworzenia konspektów zajęć, np. w Power Point obciążona jest kilkoma zasadniczymi wadami:

  • Czasochłonność – przygotowanie konspektów, zwłaszcza w formie slajdów, to typowy przerost formy nad treścią.  Nawet najlepszy wirtuoz edycji komputerowej traci czas, który można lepiej wykorzystać na badania naukowe, przygotowanie prostszych w formie konspektów obejmujących w zamian szerszą problematykę.
  • Skrótowość i hasłowość – natura prezentacji PP nie pozwala na umieszczenie zbyt wielu informacji zatem i tak trzeba stosować bardziej tradycyjne formy prowadzenia zajęć .
  • Pozorny przekaz wiedzy – wpajanie studentom, że wykładowca musi umieścić materiały na rozmaitych platformach typu Moodle rodzi przekonanie, że nie trzeba uczestniczyć w zajęciach gdyż w to miejsce można pobrać materiały. Pytanie czy jest to sposób na samodzielne uczenie się ma charakter retoryczny.

Niezależnie od konieczności tworzenia [najlepiej ślicznych i porywających materiałów dydaktycznych] dydaktyk wykonuje szereg czynności, które do niego należeć nie powinny a które zabierają jego czas. Dotyczy to m.in.  niekończącego się logowania na platformie, po to aby umieścić tam materiały, konieczności tworzenia grup na rozmaitych forach, nośnikach, itp., niekiedy kierowania prac do systemu antyplagiatowego, itp.

Nawet tak prosta [?] czynność jak wpisywanie ocen jest, w użyciu systemów informatycznych, kilkakrotnie dłuższa niż w przypadku papierowych indeksów i protokołów. Otwarcie protokołu, „najechanie” na nazwisko, ocenę jak i nieżyciowe systemy zatwierdzania i zamykania arkuszy ocen zwyczajnie zbyt czasochłonne i zwiększają ryzyko pomyłki. Ktoś powie: to ułatwia pracę dziekanatu. Odpowiadam: a co mnie to obchodzi ? W dziekanacie są osoby, które biorą pieniądze za obsługę studentów, w salach wykładowych są osoby biorące pieniądze za nauczanie studentów.

Dodajmy do tego liczne procedury związane z ewaluacją kursów, konspektów, zgodności materiałów w różnymi KRK i dochodzimy do jednego wniosku: wszelkie działania wokół procesu dydaktycznego zaczynają być tak czasochłonne, że zaczyna brakować czasu na bieżącą dydaktykę, o tworzeniu nowych materiałów nie wspomną [ to tak jak z tym pruskim żołnierzem ze Wstępu].

Trzeba jeszcze dodać postulat zrównania w prawach wykładowcy i studenta. Tak, wiem co piszę. Student jako gwarant istnienia uczelni [czytaj: przypływu kasy] może wszystko i nie musi nic. Może na przykład pomówić, oczernić wykładowcę pisząc anonim w systemie zwanym ankietą studencką. Student nie musi wykazywać zainteresowania nauką bo przecież to wykładowca jest winny, że nie był w stanie wzbudzić w nim takiego zainteresowania.

III. Jak prowadzimy badania naukowe

Powiedzmy szczerze: z największym trudem. Nie chodzi tu o zdolności intelektualne tylko o systemowy całokształt w jakim funkcjonuje nauka.

Przede wszystkim [patrz: wyżej] brak nam czasu. Jeśli w dodatku dostaniemy grant [kto dostanie ten dostanie] na badania naukowe to administrowanie grantem może zabrać czas potrzebny na jego merytoryczne wykorzystanie, czyli badania właśnie.

Ponadto wolność naukowca jest ograniczona. Gdyby dzisiaj ktoś chciał dokonać w nauce przewrotu kopernikańskiego to przede wszystkim nie dostałby na to grantu. Granty są po to żeby udowodnić to, co odpowiada politykom i bankierom [ kolejność wg uznania Czytelnika]. Spróbujmy na przykład wystąpić o grant na badania zaprzeczające globalnemu ociepleniu. A co naukowiec nie ma prawa postawić takiej tezy? Ale po co gadać o wielkich przełomach… wystarczy złożyć grant jako przedstawiciel nauki o mało znanym nazwisku, z małego ośrodka, itp.

Następna sprawa to ocenianie nauki. Narasta złośliwość recenzentów, którzy ograniczają możliwość publikacji i awansów naukowych. Wydaje się, że rośnie liczba recenzji pisanych przez zakompleksionych badaczy, którzy nic innego nie zrobili oprócz opanowaniem do perfekcji [???] wąskiego obszaru  wiedzy i stali się besserwisserami, którzy uznają tylko swój punkt widzenia. Przedtem jednak wielu z nich zostało naukowcami żeby leczyć swoje kompleksy charakteru, wyglądu czy uznania.

Do tego dochodzi system zwany punktozą, który z oceną nauki nie nic wspólnego. W mnogości punktów, slotów, dziedzin czy dyscyplin ginie po prostu istota przekazu a ocena jakości dominuje nad samą jakością [patrz: kapral i pruski żołnierz]. Samo opanowanie systemu oceniania nauki, podobnie jak niesławne KRK i jego mutacje, to praca naukowa sama w sobie. Ale jest to praca chybiona i raczej stanowi studium głupoty niż pożyteczne działanie. Zdaniem piszącego te słowa czasopismo powinno być naukowe dlatego, że spełnia pewne podstawowe kryteria naukowości i nie da się go pomylić z czasopismem pornograficznym lub zawierającym program telewizyjny. Jeżeli, w dodatku, ktoś uzna, że jedno czasopismo zasługuje na 200 punktów a inne na 50 to podziwiam wiedzę lub tupet [niepotrzebne skreślić] takiej osoby. Ponadto, co zrobić jeśli w momencie przyjęcia artykułu do druki czasopismo miało 200 punktów a le w trakcie druku spadło do rangi 20 punktowca ?

IV. System jako całokształt i jego cele, skutki

Opisane powyżej w skrócie, na pewno nie wszystkie,  zjawiska mają wpływ na dwa istotne obszary.

Pierwszy z nich to mobbing. Wszystko, od anonimów, przepraszam ankiet studenckich, poprzez zwyczajną niemożliwość wydłużenia doby do ok. 38 godzin oraz realizacji dydaktyki i badań naukowych to pożywka dla negatywnej oceny kogokolwiek i kiedykolwiek. Cios można wyprowadzić albo w imieniu studentów albo dobra nauki. O metodach nie mówmy bo po co kogoś dodatkowo uczyć.

Drugi obszar to celowe działania mające na celu wychowanie ludzi pozbawionych wiedzy i krytycyzmu. Ludzi, którzy czerpią wiedzę ze smartfona bez chęci i możliwości jej ewaluacji. Komuna próbowała ludzi uczyć bo zakładała, że wykształcony niewolnik lepiej pracuje. Kapitalizm tego błędu nie popełni. Masz się nauczyć tylko tego co potrzebne do chodzenia w kieracie i to tak abyś nawet nie wiedział, że jesteś w kieracie.

Prosty test: absolwenci komunistycznych szkół znają lewe i prawe odpływy, odróżniają wschód od zachodu i północ od  południa. Absolwenci obecnych szkół wiedzą jak punkt docelowy znaleźć w google maps a potem dają się zaprowadzić byle gdzie. To tylko metafora.

Wnioski

Działamy w opresyjnym z natury systemie, który znakomicie wspomaga mobbing, mogący kwitnąć także bez niego. Ponadto system ten jest  sam w sobie jest destrukcyjny i stanowi rozbudowany i przerażający mega-mobbing.

Dziękuję za uwagę i oczekuję miażdżącej krytyki.

Autor znany Redakcji

2.png2.png2.png9.png2.png8.png1.png