WYDARZENIA
 Bezpłatne webinaryKonferencje, szkolenia, warsztaty

Słowo wdzięczność odgrywa w naszym życiu, także naukowym, ważną i często bardzo motywującą rolę. W Słowniku Języka Polskiego PWN jest zdefiniowane jako „Pozytywne uczucie związane z pamięcią o wyświadczonej  przez kogoś przysłudze, o doznanym dobrodziejstwie, itp.” Wdzięczność rodzi naturalnie chęć zrewanżowania się za doznaną życzliwość, czy bardziej konkretnie za wyświadczoną przysługę.

Odnosząc ten naturalny ludzki odruch do sfery nauki należy zadać sobie pytanie czy pozytywne recenzje oraz inne działania związane z wymierną oceną rozwoju naukowego kandydatów do stopni i tytułu naukowego też należy postrzegać w charakterze przysługi. Okazuje się, że takie pojmowanie wdzięczności może prowadzić do działań nieetycznych, a w szczególności konfliktu interesów, i niestety być źródłem poważnych patologii. W opisanym przykładzie okazało się, że można łatwiej przechodzić kolejne awanse w rozwoju naukowym i znacznie skrócić okres od doktoratu do profesury.

Znaną w praktyce zasadą jest powtarzanie skutecznych metod, nawet nieetycznych, które pozwalają osiągnąć cel, gdy występują jakieś ograniczenia natury ustawowej lub etycznej. Dodatkowym czynnikiem wyboru takiej drogi jest presja czasu i wygórowane ambicje. Oczywiście będzie to możliwe jeśli trafi się na osoby, które z różnych powodów nie potrafią, a może nie chcą określić tej symbolicznej granicy. Ale godzą się świadomie, aby korzystać z wdzięczności osób którym ułatwili awans lub zbyt życzliwie ocenili dorobek naukowy.

Przykład, który przytacza się w artykule dotyczy umownej osoby, która uzyskała stopień doktora habilitowanego 5 lat po doktoracie, a tytuł naukowy 4 lata po habilitacji (biorąc pod uwagę okres procedowania wniosku w RDN). Jest to stosunkowo krótki okres (w tym przypadku praktycznie 3 lata) do zgromadzenia odpowiedniego dorobku naukowego – niepublikacyjnego (sic!), szczególnie w dziedzinie nauk technicznych, aby przeprowadzić wiele badań, wydać samodzielnie wiele wartościowych publikacji, czy nawet monografię naukową lub książkę. Okazało się, że nawet eksperci z RDN nie potrafią rozróżnić dorobku publikacyjnego (często wieloautorskiego) od dorobku naukowego, który musi być przypisany kandydatowi do tytułu. Cykl wydania książki naukowej to 2-3 lat oczywiście po zgromadzeniu wartościowych wyników badań i ich analizy.  Skuteczną metodą w takiej sytuacji okazuje się powielanie tematyki naukowej, czyli efekt „piruetyzacji” i wydawanie licznych publikacji współautorskich, które mają świadczyć o szerokich horyzontach naukowych. W krótkim czasie członkowie takiej krajowej lub lepiej, międzynarodowej grupy powiększają swoje wskaźniki bibliometryczne, głównie indeks Hirscha (h-index). Takie działanie prowadzi w skrajnej formie do tworzenia  „fabryk publikacji”. Wcześniej rady naukowe wydziałów i instytutów oraz samo RDN kontrolowały tematykę prac habilitacyjnych i nie było możliwe rozpatrywanie wniosków bez takiego rozpoznania. Teraz panuje przeświadczenie, że mają to robić recenzenci, ale czy jest taki formalny wymóg? Ci z kolei twierdzą, że jest to rola jednostki, która taki wniosek wysyła. Można zadać sobie pytanie, co zrobić, aby wszystko szło po myśli kandydata, a osoby które procedują wszystkie te wnioski zbytnio nie przeszkadzały, a nawet korzystały z wdzięczności kandydata na różnym poziomie rozwoju naukowego.

W tym konkretnym przypadku wybór padł, m.in. na dopisywanie recenzentów do publikacji oraz umożliwienie im łatwiejszego publikowania w renomowanych czasopismach zagranicznych. Jakie to ma znaczenie po wprowadzeniu Konstytucji dla Nauki 2.0, nikomu w środowisku akademickim nie trzeba wyjaśniać. Publikacje za 200 pkt. są na wagę złota, a ambicją profesorów jest posiadanie ich jak najwięcej. Ale jak ją pozyskać jeśli nie prowadzi się własnych badań naukowych a pilnuje się stanowisk? W polskich realiach łatwiej jest zostać dr. h.c. niż wydać wartością  publikację, czy książkę w wydawnictwie zagranicznym.

Jednym z rozwiązań, prawie na wyciągnięcie ręki, jest wyświadczanie „przysług” naukowych. Co szkodzi, aby na chwilę zapomnieć o etyce naukowej, czy nie dostrzec braków, albo wszystko ocenić pozytywnie, chociaż z pozycji wiedzy naukowej na to nie zasługuje, a nawet pominąć wkład współautorów. Przychodzi to łatwiej jeśli wybiera się recenzentów „emerytów” lub ze słabymi wskaźnikami bibliometrycznymi, którzy zwykle wydają pozytywne recenzje obawiając się kompromitacji. I co najważniejsze oceniają publikacje, a nie wkład naukowy. Przeczy to zaleceniom RDN, aby na recenzentów wybierać osoby z porównywalnym lub większym dorobkiem naukowym. Skrajnym przypadkiem jest wybór na recenzenta osoby ze stopniem dr. hab. i minimalnym indeksem h=2 podczas gdy wskaźnik bibliometryczny osoby ocenianej jest powyżej 10, a być może nawet 20.

Takie nieetyczne działania są  zazwyczaj świadomie rozłożone na cały okres zdobywania kolejnych stopni naukowych. Pierwszym krokiem może być systematyczne dopisywanie recenzenta pracy doktorskiej do publikacji powstałych na bazie ujętych w niej wyników badań i taki manewr można powtórzyć po habilitacji. W sumie po kilku latach, czyli przed złożeniem wniosku o tytuł naukowy profesora, może to być już kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt wspólnych publikacji. Studiując publikacje wielu nowych dr. hab. można zauważyć, że dopisują często osoby z innych krajów o ugruntowanym autorytecie naukowym i często łatwiejszym dostępie do czasopism międzynarodowych. Funkcjonuje też kierunek odwrotny, gdy wyszukuje się wartościowych badań z krajów o niskiej kulturze naukowej  i dopisuje się  osoby które mogą ułatwić publikacje. Nic to nie kosztuje ponieważ polski system nie stosuje dzielenia punktów. Trudno jest jednoznacznie ustalić jaki wpływ miał dopisywany profesor na decyzję rady naukowej i komisję habilitacyjną, ale habilitacja przeszła bez żadnej publikacji autorskiej. Oczywiście dopilnowano, aby współautorzy złożyli oświadczenia o udziałach procentowych i podkreślali wyjątkowy wkład i zdolności współpracy habilitanta.. Czyli formalnie wszystko było w porządku. Dodatkowo, nie „zauważono”, że habilitant  wydał  w czasie procedowania wniosku wspólną publikację z jednym z recenzentów. A z analizy historii publikacji wynika, że  musiał ją przygotować przed powołaniem go na recenzenta.

Dług wdzięczności pierwszy z wymienionych profesorów spłacił chyba w najważniejszym momencie, bo w formie pozytywnej recenzji pracy doktorskiej, która decydowała o złożeniu wniosku o tytuł naukowy. To jak widać stało się wzorcem dla osoby starającej się o szybki rozwój kariery naukowej.  Natomiast z dużą determinacją potrafi z tego powodu oceniać krytycznie innych, nawet osoby składające  wnioski o tytuł naukowy. Drugi z recenzentów  wniosku habilitacyjnego, który wydał pozytywną opinię, zaangażował szybko nowego doktora habilitowanego do recenzji swoich dwóch doktoratów już rok po habilitacji, chociaż znajomość tematyki budzi uzasadnione zastrzeżenia. Panowie wydali też wspólny artykuł. Natomiast przewodniczący komisji habilitacyjnej opublikował później kilka wspólnych artykułów w czasopiśmie o najwyższej punktacji w czasopiśmie z listy JCR, w którym habilitant został redaktorem regionalnym.

Wdzięczność obydwóch profesorów okazała się bezcenna w recenzowaniu pracy doktorskiej, w której starający się o tytuł naukowy był promotorem (w tym czasie złagodzono wymagania i do wniosku o tytuł naukowy wymagano wypromowania tylko jednego doktora). Nie przeszkodził w tym oczywisty konflikt interesów ponieważ etyka w takich działaniach nie ma żadnego znaczenia. Zwykle zachowania nieetyczne dostrzegają tylko nieliczne osoby, ale w głosowaniach nie ma to znaczenia. Zachęcony wcześniejszą biernością komisji habilitacyjnej kandydat nawet nie złożył oświadczeń autorskich, chociaż wszystkie publikacje wymienione w autoreferacie wniosku o tytuł naukowy były współautorskie. Współautorzy pochodzili z różnych uczelni w kraju i zagranicy (głównie z Indii, Chin i Bangladeszu). Dwóch z życzliwych współautorów z Azji zostało zatrudnionych w tym roku na macierzystej uczelni. A jak wiemy z doświadczenia senat przegłosowuje wnioski o tytuł naukowy prawie automatycznie, jeśli władze uczelni są życzliwie nastawione do kandydata. Merytorycznie nikt takiego wniosku nie sprawdza, przecież zrobią to za nich recenzenci wyznaczeni przez RDN. Ale to nie przeszkodziło Komisji w RDN na wydanie pozytywnej  opinii o wniosku o tytuł naukowy.

W czasie procedowania wniosku o tytuł naukowy w okresie kwiecień 2019 - wrzesień 2020 kandydat wydał, podobnie jak w przypadku habilitacji, wspólny artykuł z jednym z recenzentów we wcześniej wspomnianym czasopiśmie międzynarodowym. Należy dodać, że współautorem tej publikacji był recenzent monografii „profesorskiej” też uwikłany w konflikt interesów. Przewodniczący Komisji RDN, która procedowała i pozytywnie zaopiniowała wniosek o nadanie tytułu naukowego był też bardzo pozytywnie nastawiony do kandydata. Tak się dziwnie składa, że panowie opublikowali tak szybko jak to było możliwe, wspólny artykuł w czasopiśmie międzynarodowym o maksymalnej punktacji ministerialnej (tak na serio dopisali się lub zostali dopisani). Czyli nie było by sprawy, gdyby nie jedna okoliczność. W okresie pisania tego artykułu były już członek RDN wystąpił przeciwko sygnaliście. Który nagłośnił sprawę. Wszystko układa się w jedną całość, która wręcz poraża osoby przestrzegające zasad etyki naukowej. Trzeba za wszelką cenę bronić swoich wcześniejszych decyzji i nie dopuszczać pod groźbą procesów sądowych do ich upubliczniania.

Nasuwa się ważne pytanie, czy przedstawione fakty były przypadkowe, czy były wynikiem przemyślanego działania z umiejętnym wykorzystaniem swoiście pojmowanej wdzięczności naukowej. Czy uczciwi pracownicy naukowi mają akceptować takie wysoce nieetyczne działania pod presją wytaczania procesów sądowych i wykluczania ze środowiska akademickiego jako działający na niekorzyść szybkiego rozwoju „karier” naukowych ? Gdzie szukać zrozumienia i wsparcia, też prawnego? Okazuje się że Komisja Etyki w Nauce PAN nie potrafi zareagować szybko i skuteczne na opisane praktyki, zasłaniając się różnymi przepisami. Nie jest żadnym bohaterstwem wydać dokumenty (Kodeks Etyki Pracownika Naukowego), które w praktyce okazują się mało, albo wręcz bezużyteczne.

Jedno jest pewne - bez akceptacji takich działań przez profesorów i członków najwyższych gremiów naukowych nie było by to możliwe. Można mieć jedynie nadzieję, że w której z kolejnych kadencji  przewodniczący RDN przyjrzy się takim nierzetelnym praktykom i wyciągnie stosowne wnioski, a może i konsekwencje, np. przez zakaz recenzowania wniosków naukowych i członkostwa w komitetach PAN oraz w samym RDN. Tak przynajmniej wynika ze składanych deklaracji gdy obejmują  tak odpowiedzialne funkcje. Co pokaże przyszłość trudno wskazać. A polska nauka jest w poważnym kryzysie. Ważne w kontekście zapobieganiu „wdzięczności” naukowej i innym równie szkodliwym nieetycznym działaniom wydaje się stwierdzenie:

Musimy jednak reagować zanim bezkarność sprawców ośmieli ich naśladowców.

Autor: nazwisko znane Fundacji.

 

 

2.png2.png2.png6.png3.png0.png4.png