Wiosną 2024 r. w Narodowym Centrum Nauki rozpoczęto prace nad przygotowaniem programu mentorskiego. Celem programu ma być „wsparcie merytoryczne osoby realizującej działanie naukowe. w przygotowaniu przyszłego projektu badawczego”.
Jesienią ubiegłego roku „Regulamin Inicjatywy MENTORING NCN” ogłoszono Załącznikiem do uchwały Rady NCN nr 101/2024. Centrum utworzyło „bazę mentorów” z doświadczeniem w kierowaniu projektami badawczymi, a chęć udziału zgłosiło blisko 2000 osób.
Jak ten wynik wskazuje, sama tematyka mentorowania (czy mentorstwa) budzi spore zainteresowanie, ale w Polsce to chyba problem nie do końca przejrzysty. Rozumie się, że mentorstwo w tym ujęciu NCN ma pomóc młodym badaczom na podoktorskim etapie kariery.
Ciągle sporym problemem może tu być fakt, że wybrani młodzi, zdolni i obiecujący absolwenci studiów zostają zatrudnieni na etatach asystenckich w macierzystych uczelniach. Także tam rozpoczynają pracę nad doktoratem a po uzyskaniu stopnia zatrudnieni są dalej w tej samej uczelni na etacie adiunkta.
A bywa tak, że zatrudnieni w macierzystych uczelniach młodzi doktorzy/ki, zaraz po wliczeniu do „korony belwederskiej” profesora, przestają być „obiecujący” i zostają odstawiani na boczny tor, bo szef/owa już zajmuje się następnymi... Wobec tego rodzi się kolejne pytanie – jaka będzie reakcja niedawnego promotora, który może też być dyrektorem instytutu albo kierownikiem katedry - kiedy dowie się, że niedawny doktorant/ka poszukuje nowego mentora dla dalszego rozwoju zawodowego? Przecież taki niezależny „dalszy rozwój” może być traktowany jako zagrożenie... Skoro jest jakiś dysonans między promotorstwem i mentorstwem, to może to być problem strukturalny …
W krajach przywoływanych tu często za wzorce rozwojowe, obowiązuje mobilność naukowa. Po studiach 1. stopnia absolwent/ka podejmuje studia podyplomowe w innej uczelni (bo tak się to nazywa – „post-graduate studies”), w kierunku uzyskania stopnia MSc lub PhD. Jeśli chce kontynuować karierę naukową po uzyskaniu stopnia PhD, młody doktor/ka musi starać się o stypendium podoktorskie (popularnie zwane „post-doc”) w kolejnym ośrodku. Nawet kiedy wiadomo, że kandydat/ka na doktora/kę musi wyjechać do innego ośrodka, to z uwagi na renomę własną i uczelni, profesorowi też zależy, żeby przygotować kandydata/kę jak najlepiej do tego etapu. Istotna jest też ciągłość kontaktów i współpracy.
Przez wiele lat pracy na emigracji uczestniczyłem w licznych konferencjach naukowych, gdzie występowali młodzi doktoranci (także i magistranci i -tki, dla porządku…) przywożeni z różnych stron świata przez promujących ich profesorów/ki. Łatwo zauważyć przy takich okazjach, że w krajach rozwiniętych relacja mistrz/uczeń pielęgnowana jest równie starannie jak za czasów Talesa z Miletu. To jest ciągłość jakości w tym rzemiośle, wartość „szkoły mistrza”, która dokłada się do renomy uczelni. Promotor musiał i musi być jednocześnie dobrym mentorem młodych ludzi, którzy tak właśnie, „w realu” konferencji uczyli się i nadal się uczą prezentować wyniki prac, będące zawsze wycinkami większych projektów badawczych kierowanych przez tych profesorów. Projektów o konkretnych ramach finansowych, wyznaczonych przez granty państwowe lub kontrakty prywatne.
Ale „Tam” nie ma ilościowego naboru na studia magisterskie i doktoranckie i nie ma tematów prac „z sufitu” jak to tu czasem bywa, byle tylko wypełnić kryteria ilościowe dla subwencji ministerialnej. W Polsce to może być jedno ze źródeł pozoracji pseudo-naukowej, z powodu której wyniki prac magisterskich i doktorskich nie są tu publikowane w czasopismach nawet krajowych, nie mówiąc o indeksowanych międzynarodowych. A powinny… Tam czeladnicy w zawodzie „w pocie czoła” uczyli się dyskusji naukowej a profesor uczył ich także pisania publikacji – począwszy od materiałów konferencyjnych (co przecież często jest brudnopisem w dobrym pojęciu – pierwszym zrzutem myśli), i dalej - do czasopism indeksowanych. Ale kiedy trzeba ulepszać tekst i pisać szóstą wersję wymaganą przez skrupulatnych i nieustępliwych recenzentów i wydawców czasopisma (które też dba o swój poziom IF…), to też się pisze w pocie czoła i trzeba się starać i wysilić… W renomowanych uczelniach nie ma mowy o plagiacie i nie ma potrzeby stosowania oprogramowania anty-plagiatowego, bo krótko mówiąc - „nie ma kitu”. Musi być jakość godna renomy profesora, który wie co jest w każdym zdaniu każdego tekstu, bo je koryguje i omawia wielokrotnie ze współautorami. Tu niektórzy „wybitni uczeni’ promują (czy jak to zwać…) 10 albo i 20 tzw. „magisterek” rocznie i nierzadko nie wiedzą co jest w treści tych byle jak kopiowanych „gniotów”. No to co z tego, że już mamy największą ilość magistrów na świecie? Raczej wstyd…
Tam od renomy profesora zależy kiedy, ile i jakie granty otrzyma w bliższej i dalszej przyszłości, więc w żadnym punkcie nie może obniżać swojego poziomu, czy wchodzić w wątpliwe sytuacje konfliktu interesów. Równie dobrze orientują się w bieżącej tematyce każdej dyscypliny anonimowi recenzenci czasopism indeksowanych, znający branżę na wylot. Im też zależy na własnej renomie, szczególnie, że ostatnio ilość i jakość recenzji mają być również doliczane do oceny parametrycznej osobnymi wskaźnikami. Tak solidnie było, tak jest i nadal będzie tam gdzie to rzemiosło naukowe działa spójnie i prawdziwie. Nawet chwilowe zawirowania z kategorii „mdpi” nie przeważą szali, a nowe zjawiska jak tzw. „papiernie”, mogą pojawiać się raczej w nie zawsze rzetelnych „rynkach wschodzących”, jak to się oględnie nazywa.
Dlatego, żeby mentorstwo było tym czym powinno być, a nie tylko źródłem szybkich dodatkowych dochodów (jak te „magisterki”…), a także dla zachowania i zagwarantowania standardów jakości, do takiego programu powinni być uprawnieni tylko i wyłącznie profesorowie (i doktorzy/rki hab.) z rzetelnym i potwierdzonym dorobkiem indeksowanym w WoS (wymiernym H oraz IF), i tylko z potwierdzonym wielokrotnym uczestnictwem w fachowych konferencjach międzynarodowych z materiałami indeksowanymi. Tylko tacy potrafią solidnie uczyć rzemiosła badawczego, doradzić jak i gdzie skutecznie prezentować wyniki badań i potrafią także wprowadzić kandydata/tkę w międzynarodowe kręgi zawodowe na najwyższym poziomie w trakcie konferencji, a także i po. Tylko profesorowie z potwierdzonym dorobkiem publikacyjnym (i recenzenckim) potrafią skutecznie wtajemniczyć w reguły dobrego pisania naukowego, łącznie z poprawnym przygotowaniem wniosków grantowych krajowych i międzynarodowych.
Dlatego taki program (podobnie jak i inne programy NCN) powinien być całkowicie niedostępny dla różnej maści nominatów politycznych i innych podobnego pokroju „załatwiaczy”, wliczając sporą część stanu osobowego tego osobliwego tworu z innej epoki, dziś jak na ironię zwanego Radą Doskonałości Naukowej, choć ta „doskonałość” często objawia się średnim wskaźnikiem H=0... Tacy „wybitni uczeni” może potrafią nauczyć następców cwaniactwa i oszustwa, ale my – podatnicy, tego już nie potrzebujemy…
dr hab. inż. Krzysztof J. Konsztowicz, prof. ATH (emer.)
https://orcid.org/0000-0002-8456-5353,